poniedziałek, 29 września 2014

Pechowe wrzosy, jak je kochać.




- A pani to co by poradziła, bo ja tak kocham wrzosy, a jakoś mi się nie udają.

Zapytała mnie znajoma, a moja odpowiedź trochę ją zaskoczyła, nie pasowała do miłośniczki roślin, która zajmuje się nimi zawodowo. Ale, o czym nie mogła wiedzieć, staram się być realistką w ogrodzie, bez zbytniej egzaltacji.

Oto moja kontrowersyjna odpowiedź:
- radzę kupić najpiękniejsze wrzosy jakie się dostanie w handlu, zrobić super kompozycję jesienną a jak przekwitną...wyrzucić. Tak właśnie. Nie mordować się z wielkimi worami kwaśnego torfu, kory sosnowej, nie kopać wielkich dołów, bo przecież trzeba wymienić glebę, i nie patrzeć jak zrudziałe i do połowy martwe straszą wiosną.

Generalnie możemy przyjąć, że nie posiadamy odpowiednich warunków w naszych ogrodach aby eksperyment z wrzosami się udał. Pomyślmy, tyle pracy włożyliśmy, aby gleba na rabatach była żyzna, pulchna, wilgotna, tylko lekko kwaśna, tyle zabiegów, podsypywanie kompostem, albo zakupioną super ziemią, nawozy, odkwaszanie jeśli trzeba i co tam jeszcze.
A co na to wrzosy?

Nie, dziękujemy. Z nas to tacy słoneczni minimaliści. Dla nas to lepsze piaszczyste ziemie, przepuszczalne i kwaśne. Wody za dużo w normalnym ogrodzie, a jak nam jeszcze zafundują kropelkowe nawadnianie, to już zupełny klops. Choroby czepiają się nas w takich warunkach bardzo szybko.



naturalne stanowisko wrzosów                               fot. Joanna Lisiecka

 W Europie zachodniej od wielu lat pewne rośliny wieloletnie o wyjątkowych walorach dekoracyjnych, traktuje się jak jednoroczne, do dekoracji właśnie a nie do sadzenia na stałe do ogrodu. Jednym z takich sztandarowych przykładów jest hortensja ogrodowa (Hydrangea macrophylla), którą  w pełnym kwitnieniu można kupić od bardzo wczesnej wiosny.
Podobnie jest z wrzosami. Koszt wyhodowania 1 sztuki tych roślin jest minimalny. W celu polepszenia ich atrakcyjności nawet "maluje" się rośliny na wiele kolorów. Dekoruje się nimi nie tylko ogrody, tarasy i balkony, ale także wnętrza budynków, hole, kawiarnie, itp.

Pytanie, czy to źle, że tak instrumentalnie traktuje się żywą roślinę? Czy takie podejście nie zmniejszy ludzkiego szacunku do przyrody?
A może to jest tak jak z choinkami. Najpierw ludzkość toczyła batalię o nie stosowanie żywych drzewek. Moda na plastikowe utrzymywała się wiele lat. Później ogrom plastiku "choinkowego" aż przerażał i zmieniliśmy podejście. Teraz należy kupować żywe ze szkółek.
Może lepiej kupować wrzosy co roku z wielohektarowych, specjalistycznych upraw niż wykopywać je z naturalnych siedlisk? Może pozwolić producentowi zarobić a samemu zająć się przemiłym, kreatywnym tworzeniem oszałamiających kompozycji
z wrzosów, kasztanów i dyni ozdobnych?

Na takie pytania każdy z nas sam musi znaleźć odpowiedź. Moim osobistym doświadczeniem jest niemożność przypomnienia sobie choć jednego ogrodu prywatnego, gdzie wrzosy byłyby w super kondycji. Nawet nie we wszystkich ogrodach botanicznych jest się czym zachwycać. Bywało i tak, że po wyjątkowo srogiej zimie, tracono wielkie, wieloletnie kolekcje.


      "malowane" wrzosy w sprzedaży                   fot. Joanna Lisiecka
Jeszcze przesądy na temat wrzosów: przynoszą nieszczęście, a w szczególności przyniesione do domu. Jeśli ktoś wie kiedy, gdzie i dlaczego taka opinia się pojawiła proszę o opowieść.
Nie wolno tworzyć z ich kwiatów wiązanek ślubnych, wróżą krótkie i nieszczęśliwe małżeństwo.




                                                            fot. Joanna Lisiecka



Wrzos zwyczajny (Calluna vulgaris), zimozielona krzewinka tworząca duże skupiska-kobierce, występująca w całej niemal Europie oraz w północno-wschodnich regionach Azji Mniejszej, na glebach słabych, piaszczystych, najczęściej
o odczynie kwaśnym. Nie znosi wapnia, wilgotnych stanowisk i pełnego zacienienia. Kwitnie od połowy lata aż do późnej jesieni.
Rozmnażanie: przez podział roślin pod koniec lata lub przez sadzonki półzdrewniałe; początkowo ukorzeniane w wodzie,
a jak pojawią się korzonki, przesadzane do małych doniczek z kwaśnym torfem. Na miejsce docelowe wysadzane po wytworzeniu bryły korzeniowej.
 
Definicja według "Rośliny skalne" J. Krejca, A. Jakabova, PWRiL W-wa 1986.
 

 
                                                                                     


piątek, 26 września 2014

Drzewa, bądźcie czujne. Marylin Monroe.





Co ma MM do bloga o przyrodzie i ogrodach? Dobre pytanie.

Sobotnio-niedzielna "Gazeta Wyborcza"(20-21.10.) informuje, że Wrocław za 6,4 miliona kupił kolekcję zdjęć Marilyn Monroe Miltona H. Greene'a. Pisarz, laureat nagrody Nike, Marek Bieńczyk rozważa na łamach gazety mit MM.
Kiedy pisze o notatkach aktorki, pada między innymi takie zdanie:
"...choć zdarzają się w jej zapiskach doprawdy ładne, "poetyckie" rzeczy; lubię, kiedy mówi: "Drzewa, bądźcie czujne".

Mnie także ujęło to zdanie i przypomniało o sfotografowanych drzewach, które nie były czujne.

Nie będę dużo pisać, zdjęcia wystarczą. Wy rozumiecie...




 Szczecinek, klon jesionolistny przed ratuszem                  fot. Joanna Lisiecka


 
 





                                                                                                                                                                  fot. Joanna Lisiecka




                                                                                                                                                                  fot. Joanna Lisiecka



                                                                                              fot. Joanna Lisiecka                                 

 



           drzewo na budowie, Koszalin                                fot. Joanna Lisiecka



                                               Koszalin, budowa ulicy                                                                            fot. Joanna Lisiecka

środa, 24 września 2014

Sadzimy iglaki.



 Piękna pogoda na dosadzenie czegoś ciekawego do naszego ogrodu. Duże centra ogrodnicze posiadają bogatą ofertę
w tym okresie. Jest w czym wybierać.

Ale jak znajoma zapytała mnie co to właściwie znaczy, że roślina była kopana a nie kontenerowana, to pomyślałam sobie, że  może warto wyjaśnić podstawowe terminy. Pozwoli nam to także zrozumieć potrzeby naszej zakupionej rośliny.


                                                                                                                   Holandia ogród z iglakami   fot. Joanna Lisiecka


Roślina kontenerowana to taka, która w szkółce rosła w doniczce (kontenerze). Stała sobie na polu w rządkach po horyzont wraz z innymi jej podobnymi i wszystko dostawała od ogrodnika-szkółkarza. Woda lała się ze zraszaczy obficie od samej wiosny aż do jesieni, w ilości precyzyjnie dostosowanej do potrzeb danego gatunku. Jedzonka (nawozu) też sporo, bo przecież im szybciej urośnie i będzie lepiej wyglądała, tym szybciej się sprzeda. Nawet nie zdążyła zachorować, bo właściciel w odpowiednim czasie zrobił opryski, na epidemie choroby czy atak szkodników przecież nie może sobie pozwolić. Tak sobie żyła przez dwa lata, jeśli była rośliną liściastą a trzy jeśli iglastą.
System korzeniowy pięknie się wykształcił i jest nienaruszony. Może trochę zbity czasami, wymagający rozluźnienia, ale ogólnie w całości.

Roślina kopana to taka, która rosła sobie w ziemi na polu w rządkach po horyzont....
Wszystko tak samo jak wyżej, ale jak roślina była gotowa do sprzedaży, to zwyczajnie w świecie została wykopana z ziemi
i wsadzona do doniczki (kontenera). Choć wykonane jest to profesjonalnie, roślina jednak doznaje pewnego uszkodzenia systemu korzeniowego. Już nie tylko musi wkorzenić się w nowy grunt ale także odbudować uszkodzenia. Rozumiemy więc, że rośliny kopane wymagają więcej troski.

Niezależnie od tego, czy kupiliśmy roślinę kontenerowaną czy kopaną, pamiętajmy o tym, że przeżyła ona wiele stresów: zmiana nasłonecznienia, wilgotności, temperatury, często klimatu.
Pomóżmy jej.

No dobrze. Teraz, wczesną jesienią przychodzimy do domu z nową rośliną, powiedzmy iglastą, kupioną w super cenie i...


                                                                                                                     kolekcja strzyżonych iglaków  fot. Joanna Lisiecka

I nie wsadzajmy jej do dołka wypełnionego torfem kwaśnym. To stary błąd, z którym spotykam się do dziś. Torf kwaśny (ph 3,5 - 4,5) jest całkowicie jałowy. Prócz kwasowości właśnie, luźnej struktury, dużej pojemności wodnej, nic w sobie nie ma. Iglaki wcale nie lubią kwaśnej gleby, tylko lekko kwaśną (ph 5,5 - 6,5).

Kupmy więc ziemię zwykłą, najlepiej substrat torfowy. To mieszanka lekka i wzbogacona startowo nawozem. Ziemia taka przed wsypaniem do dołka musi być lekko wilgotna. Najlepiej przygotować sobie w taczce większą porcję. Wyjmujemy roślinę z doniczki. Jeśli bryła korzeniowa wygląda jak babka z piasku (nie rozsypuje się) i widać zwarte korzenie, to jest to roślina kontenerowana. Wystarczy lekko rozluźnić.
Jeśli wszystko się rozsypuje i widać sterczące korzenie, z których osypuje się ziemia, to roślina była kopana.
Wsadzamy roślinę do dołka wypełnionego wilgotną ziemią, patrzymy czy korzenie nie pozawijane do góry i zasypujemy żyzną ziemią. Bardzo, ale to bardzo ważne jest aby roślina była posadzona na takiej samej wysokości jak rosła w szkółce. Od tego zależy jak szybko i czy prawidłowo się wkorzeni. Nie bójmy się dobrze udeptać ziemię wokół rośliny tworząc tzw. misę czyli lekkie zagłębienie, żeby woda mogła się zbierać. Leśnicy sprawdzają czy dobrze posadzono roślinę, biorąc ją za czuprynę i podnosząc do góry. Jak wychodzi lekko, bez problemu z ziemi to...poprawka, źle posadzone.

Teraz podlewanie. To czynność pozornie prosta a sprawia niejednokrotnie wiele kłopotów.
Taka podpowiedź: 10 litrów wody nawodni 10 cm ziemi (w przybliżeniu). Jeśli więc nasza roślina znajdowała się
w doniczce o wys. 20 cm, to aby nawodnić ziemię wokół niej, potrzebujemy 20 litrów wody. Tak, tak, całe dwa wiadra.
I z konewki proszę, nie chlustamy z wiaderka. Małe kropelki wody przy podlewaniu z konewki pięknie przenikają przez małe szczeliny w glebie (kapilary).


                                                     byliny z iglakami    fot. Joanna Lisiecka

Co jeszcze możemy zrobić? Wysypać teren wokół rośliny przekompostowaną korą sosnową
i pamiętać o podlewaniu!

Przez okres 2 lat trzeba dbać o nową roślinę jak o małe dziecko. To minimalny okres, w którym będzie się adoptowała do warunków w naszym ogrodzie, odbudowywała system korzeniowy, uczyła się samodzielnie żyć. Pomóżmy jej.

Jeśli pojawią się jakieś pytania, to w komentarzach śmiało proszę je wpisać. Odpowiem
z przyjemnością.

poniedziałek, 22 września 2014

Kawki atakują. Zaniedbane trawniki.




Zmasowany atak kawek na trawniki miejskie w tym roku przyniesie duże straty i dodatkową, mozolną pracę z ich odnawianiem. Oby tylko wszystkiemu nie były winne te sympatyczne ptaszyska.
Kawka to bardzo ciekawy ptak. Jest bardzo towarzyska i lubi zespołowe działania. To najbardziej pospolity ptak na terenach zabudowanych.



                                                       fot. Joanna Lisiecka


Ale takie stadne żerowanie świadczy o wyjątkowej populacji pędraków i larw, które świetnie się czują na zaniedbanych trawnikach. Gdyby przeprowadzane były zabiegi agrotechniczne (szczególnie wertykulacja), ilość robali byłaby znacznie mniejsza a co za tym idzie, jakaś pojedyncza kawka gmerałaby w trawie a nie całe stada. Darń nie byłaby doszczętnie zniszczona. Najwyżej kilka
przegrzebanych miejsc.
To, co teraz widzimy, kwalifikuje te nawierzchnie do powtórnego założenia trawnika.

W warunkach domowych to nawet dobrze, jak kawka czy inny ptak wydziobie nam pędraki z ogrodu, bo są bardzo szkodliwe szczególnie dla młodych systemów korzeniowych. Ale dla publicznych terenów zieleni to już problem, bo zniszczona  powierzchnia liczy setki metrów kwadratowych. To są duże koszty finansowe.

Pomyślmy, jak do tego doszło. Tworzymy nowy trawnik, nie ważne czy w naszym ogrodzie, czy
w miejscu publicznym. To droga inwestycja, bo wiąże się z wieloma czynnościami (dużo roboczogodzin) i dość drogimi materiałami: żyzna ziemia, nawozy, specjalne mieszanki traw lub trawa z rolki oraz duże ilości wody.
Trawnik powstaje. I co dalej?
W domowych warunkach już wiemy, że coś tam trzeba robić prócz koszenia, jakiś nawóz sypniemy, jak żółknie to podlejemy. Jedni poważniej podchodzą do tematu i starają się dbać profesjonalnie, inni z pewną nonszalancją.
A na terenach publicznych? Założenie jest takie, że ma samo rosnąć. Jedynym zabiegiem jest koszenie kilka razy w roku.
A tu przylatuje sobie samiczka chrabąszcza majowego, składa 80 jaj do gleby, najchętniej blisko drzew i sobie umiera.
Jej potomstwo będzie rozwijać się przez najbliższe 3 lata (larwa-pędrak) żywiąc się materiałem organicznym i korzeniami roślin. Pod koniec lata w trzecim roku z pędraka zacznie wykluwać się dorosły osobnik, który jeszcze przezimuje w glebie ale wiosną przyszłego roku (w maju) wyleci
aby obgryzać drzewa ze smacznych, wiosennych liści.
Chrabąszcz majowy jest u nas uznawany za szkodnika upraw.


pędraki
 
 
 
 
                                            chrabąszcz majowy  fot. PK56 z foto.recenzja.pl


To, co dziś wydziobują kawki, miało czas się rozwinąć przez 3 lata bo nikt nie przeszkadzał.

Wertykulacja, areacja trawników i  inne podstawowe zabiegi agrotechniczne chronią przed wieloma kłopotami. Jeśli powiedziało się a......


Wertykulacja: nacięcie darni trawnika na głębokość 3-7 cm z wyczesaniem obumarłych resztek roślinnych, mchów i chwastów. Zabieg powoduje przewietrzenie warstwy korzeniowej  i strefy krzewienia się roślin. Wykonywany jest raz w roku, wiosną, po rozpoczęciu wegetacji, na suchym
i skoszonym trawniku. Wyczesane resztki należy usunąć z powierzchni trawnika.

Areacja: napowietrzanie, inaczej mówiąc podziurkowanie powierzchni trawnika na gł.8-10 cm
w celu poprawienia krzewienia się traw, zwiększenia ich zdolności regeneracyjnych. Zabieg wykonujemy raz w roku.

czwartek, 18 września 2014

Sadzimy tulipany.



Ciepły wrzesień sprzyja pracom w ogrodzie. Dla przypomnienia tylko, bo pewnie wszyscy miłośnicy tulipanów świetnie o tym wiedzą, rozpoczął się okres sadzenia ich do gruntu.

Przypomnieniem niech będzie fragment mojego obrazu.



                                                                   Moje tulipany niedokończone Joanna Lisiecka

 Właściwie tylko jedna refleksja mi się nasuwa na temat metody sadzenia tych kwiatów. Od wieków napisano o nich całe tomy, a wciąż w ogrodach widzę taki elementarny błąd: tu kwiatuszek, tam kwiatuszek, i jeszcze tam taki pojedynczy, samotny.
Nie! Do kupy je, razem, do jednego koszyczka, albo do jednej dziury w ziemi. One lubią towarzystwo, to stadne stworzenia, a im więcej w gromadzie tym lepiej wyglądają.

 Połączenie kolorystyczne czerwieni z żółcią jak zwykle aktualne, to ponadczasowa klasyka. Różowych tulipanów raczej nie sadzimy koło czerwonych, mały efekt barwny. Ale różowy z białym to już zdecydowanie lepsze połączenie.

A dla wszystkich miłośniczek tulipanów mam to zdjęcie, które uwielbiam. Znalezione w internecie, świetnie ilustruje moją uwagę na temat sadzenia tych kwiatów.

(No nie wiem jaki efekt dałby jeden tulipan...)


Cudownie radosne zdjęcie "tulipanowe" znalezione w internecie.

środa, 17 września 2014

Śmieci w lesie.




 Piękna wrześniowa pogoda kusi do tego stopnia, że nie można się oprzeć. No to rzucamy wszystko   i organizujemy wycieczkę do lasu, w środku tygodnia, a co, jak szaleć to szaleć. Kawa w termosie zabrana, słodkie małe co nie co też.
No to w drogę!

                                                                                                                                                                     fot. Joanna Lisiecka


                                                                                                                                      Jesienne paprocie fot. Joanna Lisiecka


Jest bardzo ciepło, niesamowita cisza w przyrodzie, jesienne zapachy lasu, czarny dzięcioł śpiewa jakieś niezrozumiałe krótkie melodyjki. Sielsko anielsko i nagle...



                                                                                                                                               Śmieci w lesie fot. Joanna Lisiecka


Jestem wkurzona, adrenalina nagle skacze i wyrywa się niekontrolowanie : Ty draniu.
Miejsce jest oddalone o kilka kilometrów od najbliższej cywilizacji, droga jak to droga w lesie, wyboisty dukt. Ile trudu trzeba było sobie zadać aby tu przyjechać i wyładować te opony i śmieci. Kim jesteś człowieku okrutny? Zrobiłeś to świadomie, bo dziś dziecko wie, co to znaczy dla ekosystemu leśnego taka porcyjka śmieci. Dlaczego to zrobiłeś?

 Jakże naiwne wydaje się to pytanie. To tak jakby zapytać, dlaczego matka zabija i zakopuje swoje dziecko, dlaczego jeden człowiek odcina przed kamerami głowę drugiemu człowiekowi?
Ja już nie powinnam się dziwić, już widziałam wiele niegodziwości wyrządzonych przyrodzie, zwierzętom, ludziom. A jednak. Wciąż takie widoki doprowadzają mnie do złości, do tego naiwnego zdziwienia : jak to możliwe w XXI wieku?

 Znałam kiedyś ludzi, którzy jechali do lasu z zapasem worków na śmieci. W miejscu swojego pikniku, najpierw zbierali śmieci z całego otoczenia. Czasem był to jeden worek, czasem aż kilka. Zabierali je do miasta, wyrzucali do kontenerów. Takie sobie hobby. To był ich osobisty wkład w ochronę przyrody.
Pozdrawiam ich dziś szczególnie.





piątek, 12 września 2014

Drzewa przy ogrodzeniu.

                                                                                                                                                                 fot. Joanna Lisiecka


 Sąsiad wściekły, bo nasze drzewo tak pięknie urosło, że zacienia mu budynek.
Albo korzenie naszego ukochanego drzewka zawędrowały do sąsiada i niszczą my polbruk na podjeździe do garażu.
Albo jeszcze inaczej: my mamy żywopłot ze świerka na granicy z sąsiadem a on wciąż się dąsa, że nic nie rośnie pod naszym żywopłotem.

 Ile takich opowieści słyszałam. Byłam nawet na takiej konsultacji, gdzie ewidentnie sąsiad zadziałał chemią, żeby tuje sąsiadki "mniej" rosły.
Kłótnie, nieporozumienia, dąsy, fochy, czasami sprawy w sądzie.
A w prawie polskim wciąż nie ma uregulowań, ani w prawie budowlanym ani w ustawie
o ochronie środowiska, jak właściwie te drzewa/krzewy sadzić przy granicy działki.

Kilka praktycznych rad.
Najpopularniejsze tuje "Smaragd" lub "Brabant" sadzimy min. pół metra od linii granicznej.
Dużych drzew o naturalnym pokroju raczej nie sadzimy w naszych ogrodach, wybieramy odmiany kuliste lub zwisłe. Te najlepiej posadzić min. dwa metry od granicy.

Dzięki tym podstawowym zasadom, nie tylko zaoszczędzimy sobie kłótni z sąsiadem, ale także stworzymy lepsze warunki rozwoju dla naszych roślin.
Bo to o rośliny też przecież chodzi.




Nie mogę patrzeć na takie...


                                                                                               pozostałość po siatce ogrodzeniowej fot. Joanna Lisiecka    



                                                      



                                                                                         Siatka ogrodzeniowa wrosła w tkankę drzewa fot. Joanna Lisiecka

wtorek, 9 września 2014

Inspiracja - kamienne kręgi.

 Jak powstały moje torebeczki skórzane.

 Grzybnica, woj. zachodniopomorskie, 23 km od Koszalina, "Kamienne Kręgi"-rezerwat archeologiczny.
Ciepły, lekko pochmurny dzień pod koniec sierpnia. Będzie padać?
Pojechaliśmy zobaczyć festyn pt. "Goci na kamiennych kręgach".
W środku sosnowego lasu znajdują się kurhany i ogromne koła (jedne z największych
w Europie) z ustawionymi pionowo kamulcami. Autorami są germańskie plemiona Gotów
i Gepidów.
To miejsce, które od dawna odwiedzam, miejsce ciszy i skupienia, takie prawdziwe uroczysko leśne.
Tu jakoś automatycznie wszyscy ściszają głos, zwalniają krok. Są też tacy, którzy przyjeżdżają tu w celach leczniczych, wierząc w uzdrawiającą energię emanującą z kurhanów, kręgów, głazów.

Ale tego dnia było to miejsce pełne radosnych głosów ludzkich, dziecięcego śmiechu, zapachu ogniska i strawy. Prawdziwy festyn. Główną atrakcją był występ Drużyny Grodu Trzygłowa ze Szczecina. Drużyna owa specjalizuje się w rekonstrukcjach historycznych. Występ to bardzo udana prezentacja, połączenie humoru, pokazu walki i lekcji historii.
 

                                                                 Kamienne Kręgi występ Drużyny Grodu Trzygłowa fot. Joanna Lisiecka



                                                                                                         Drużyna Grodu Trzygłowa fot. Joanna Lisiecka


A ja patrząc na wczesnośredniowieczne stroje Drużyny pomyślałam o małych, skórzanych torebeczkach, które mogą być nie tylko użyteczne, ale także ozdobne. Oto moja pierwsza próba.


                                                                                          Sakiewka ze skóry, projekt i wykonanie Joanna Lisiecka


P.S. No muszę to powiedzieć : faceci z Drużyny to wulkany testosteronu.
 Dziękuje za inspirację.

poniedziałek, 8 września 2014

Antajos - symbol siły płynacej z natury.


 Czy masz takie dni, gdy dusisz się w zamkniętym pomieszczeniu?
Gdy struktura betonu, widok z okna ograniczony sąsiednimi budynkami, zapach rozgrzanego asfaltu, spaliny, hałas, doprowadzają cię do szału? Czy czujesz wówczas przemożną potrzebę wyjścia na świeże powietrze i zrobienia takiego głęboookiego wdechu? Czy zaczyna wzbierać w tobie boleśnie uciskająca serce potrzeba dotknięcia ziemi?
Poczuć jej zapach... Odrodzić się i oczyścić. Złapać oddech jak to popularnie mówimy.

 To właśnie Antajos (zwany także Anteuszem) jest dla mnie symbolem takich potrzeb.
W mitologii greckiej opisany jako mało rozgarnięty olbrzym, choć rodziców miał raczej godnych: Gaja i Posejdon. Z jednej strony osiłek lubujący się w zapasach, z drugiej twórca, architekt, król Libii. Był niezniszczalny póki mógł dotknąć ziemi, swojej matki - tak odzyskiwał siły.
Zginął uduszony przez Heraklesa daleko w przestworzach, daleko od Gai.

Cokolwiek zapisano w mitologii, Antajos pozostaje moim symbolem siły, płynącej z bezpośredniego kontaktu z ziemią.


A jeśli o greckim olbrzymie mowa... to drzewo to olbrzym tamaryszek. Takiego drzewiastego to jeszcze nie widziałam. W dali góry Albanii.


                                                      Korfu fot. Joanna Lisiecka

 

niedziela, 7 września 2014

Szczecin-tak zabijamy drzewa

 Wizyta w Szczecinie, okolice Bramy Portowej. Zjadłam ciepłą szarlotkę, wypiłam gorącą kawę i teoretycznie mój dobry humor powinien zamknąć mi oczy na takie barbarzyństwo. Niestety. Szczecin rozkopany, tak, wiem, inwestycje. Cała Polska tak wygląda i pewnie       w całej Polsce zobaczymy takie obrazki.



                                                                Szczecin fot. Joanna Lisiecka

 Widać, że drzewo ma już pierwsze objawy stresu, pierwsze obumarłe gałęzie, uszkodzenia liści po letniej suszy. Jak ucierpiał system korzeniowy, tego już się nie dowiemy, przysypany suchym betonem.
To drzewo raczej nie przeżyje dekady. Za 10 lat miasto je wytnie zgodnie z literą prawa jako zagrażające bezpieczeństwu (art. 86 ustawy o ochronie przyrody).
Dla równowagi i dobre spostrzeżenie. Pień drzewa został zabezpieczony zgodnie z ustawą
i zasadami postępowania z materiałem roślinnym na placu budowy. To nie jest częsty widok na polskich budowach, tym bardziej cieszy. Tylko co z tego. To, co najistotniejsze, najbardziej elementarne dla drzewa znajduje się w ziemi. Zmienione ph gleby przez materiały budowlane, zagęszczenie gruntu  w obrębie systemu korzeniowego, zmiana gospodarki wodnej. To tylko z tych nowości związanych z pracami budowlanymi, bo gorące powietrze, nie wystarczająca ilość wody i wszelkie gazy unoszące się wokół drzewa, to jest dla niego chleb powszedni. A co sobie skapnie (oleje, smary) i wsiąknie w glebę to musi "przyjąć" i ono. Zima? Też atrakcji moc - sól wsiąka nieubłaganie zamykając możliwość pobierania wody, upośledzając funkcje życiowe. A jeszcze jak będzie bardzo śnieżna zima, to zrobi się koło drzewa taka wieeeelka, malownicza kupa brudnego, zasolonego śniegu. No przecież gdzieś trzeba go odgarnąć z chodnika.

Ot radosne życie drzewa w mieście...
                                                                                                    Szczecin fot. Joanna Lisiecka

Kwiaty na plaży, rukwiel nadmorska.




   Już po sezonie. Cisza i spokój. Słychać szum morza, słychać nawet jak wiatr
przemieszcza ziarenka piasku. Spacer w tak komfortowych warunkach daje niesamowitą percepcję spostrzegania. Gdy nie musisz uważać na ludzkie ciała, piłki plażowe, koce, dzieci i psy, gdy idąc nie musisz patrzeć pod nogi, to zaczynasz widzieć...
To zaczynasz widzieć chociażby tę piękną, różowo-fioletową chmurkę kwiatów.
 

                                                                                                                                 Rukwiel nadmorska fot. Joanna Lisiecka

Wokół sam piach i silne wiatry. Jak spadnie trochę wody z nieba to natychmiast wsiąknie, przeleci, nie zatrzyma się  w tym podłożu. I ta piekielna sól. Mówi się, że na plażach Bałtyku nie rosną żadne rośliny, ale jest taki pas między plażą
a wydmami, gdzie jednak coś rośnie.

 Taka rukwiel nadmorska (Cakile maritima), którą widać na zdjęciu, czuje się tutaj znakomicie.
 
Cóż z tego, że ciężko przechwycić tu wodę. Wytworzyła korzeń palowy, czasami nawet  metrowej długości. Liście zredukowała do małych i gruboszowatych, aby jak najmniej wody oddawać. Krewnych ma nawet na północnoafrykańskich wybrzeżach, pachnie, należy do rodziny kapustnych.

O tak. Spacer nad morzem po sezonie to wyjątkowa przyjemność.
                            
                                                                                                      fot. Joanna Lisiecka